Andrzej Kucia – Mistrz krawiecki
Poznajcie historię naszego rzemieślnika – Mistrza krawieckiego.
Pół wieku do dobry czas, by wrosnąć w krajobraz. Tak się stało z pracownią krawiecką Andrzeja Kuci. Choć firma ponad stu letnia, to jednak działała w kilku lokalizacjach. Jej początki to ul. Szpitalna, potem przejściowo Librowszczyzna i na koniec Gertrudy 8. Mistrz Andrzej Kucia urodził się dosłownie w zakładzie krawieckim, gdyż jego ojciec Jan, miał pracownię we własnym mieszkaniu, co w tamtych czasach nie było niczym nadzwyczajnym. Zakład od mieszkania oddzielały jedne drzwi, tak więc zapachy z kuchni przechodziły do zakładu, a para spod rozgrzanego żelazka przedostawała się do mieszkania.
– Mój ojciec jako dwunastolatek został skierowany na praktykę do mistrza Bulandy – opowiada Andrzej Kucia. – To była prawdziwa szkoła życia. To było zupełnie co innego niż teraz. Ojciec trafił do nauczyciela, wychowawcy, mistrza w zawodzie. W pierwszym roku, w roku próby, to było palenie w piecu, szorowanie podłóg, uczenie się wyciągania fastryg (to była specjalna nauka, fastryga musiała być wyciągnięta starannie i zawieszona na kołeczku, żeby powtórnie ta nitka mogła być wykorzystana. To była wielka oszczędność nici). Pracowali 10 godzin dziennie, a więc około 240 godzin w miesiącu. Dziś, dla przypomnienia, uczeń ma 48 godzin miesięcznie praktyki. W pierwszym roku, w tym czasie kiedy ojciec uczył się zawodu, uczeń nie dostawał igły ani naparstka na rękę. W drugim roku było tzw. suche szycie czyli naparstek, igła i materiał i puste sztychy, żeby ten naparstek i ta igła były tak doprowadzone do perfekcji, żeby ręka płynęła, ustawienie ręki, pozycja do szycia to była podstawa nauki, żeby nie był nikt zgarbiony, no i cały warsztat polegał na tym żeby wszystko było na kolanie. Dopiero po tym suchym szyciu uczeń dostawał nitkę i mógł tą nitką już powolutku jakieś krzyżyki wykonywać. Szycie to był drugi i trzeci rok. Dopiero po skończeniu trzech lat ten uczeń malował sztuki, bo to szycie tak mu wychodziło. On się na ogół z taką umiejętnością nie urodził, musiał mieć mistrzów, którzy go prowadzili do sukcesu, dziś z bólem serca muszę przyznać, że uczeń nie ma szans być takim artystą, chociażby nie wiem co. Brak mu na to czasu i nauki. Taka jest nowoczesność niestety. Ja przeszedłem podobną drogę do mistrzostwa w zawodzie. Może nieco łagodniejszą, gdyż uczyłem się w zakładzie mojego ojca, a więc miałem taryfę ulgową, ale jeśli idzie o szycie, o doskonalenie się w fachu to było podobnie jak w przypadku mojego ojca.
Mistrz Andrzej Kucia narzeka na obecny system kształcenia uczniów w zawodzie. Uważa, że 230 zł refundacji dla mistrza szkolącego to stanowczo za mało, tak jak za mało jest godzin przeznaczonych na praktykę. Są pewne czynności, ruchy, których trzeba się nauczyć, wyćwiczyć. Tego nie da się zrobić w kilka dni. Za dużo też jest obwarowań takich jak lekkie żelazko, odpowiednie warunki pracy, samodzielne stanowisko, kącik socjalny, prowadzenie dzienniczka, który również musi dopilnować mistrz prowadzący. W wielu przypadkach majstrowi nie opłaca się prowadzenia ucznia, bo to duża strata czasu dla zawodowca. Po co więc przyjmujemy praktykantów, choć sytuacja jest krzywdząca dla szefów zakładów kształcących uczniów? Bo chcemy żeby był rozwój, bo chcemy żeby te dzieci się uczyły, ale sytuacja nie jest dobra.
Oprócz pracy w zakładzie Andrzej Kucia jest również cechmistrzem Cechu Krawców i Pokrewnych Zawodów w Krakowie (rok założenia 1272). Dziś Cech zrzesza 16 członków z czego 6 sprowadził mistrz Kucia. – Kiedyś było nas 60 w Cechu – mówi Andrzej Kucia. To było prawdziwe życie, jakie spory, jakie dylematy tam rozstrzygaliśmy. Przynależność była obowiązkowa, każdy mistrz starał się być najlepszym, każdy walczył o godność starszego cechu czy miejsce w zarządzie. Dziś nie ma obowiązku przynależności cechowej, ale też warto zwrócić uwagę jak bardzo zatracają się wartości moralne i zawodowe nie podsycane ogniem płynącym z wspólnoty cechowej. Obok samej pracy, krawiectwo stworzyło całą kulturę, specyficzny sposób witania się i obsługi klienta, otoczkę trudną do odtworzenia w dzisiejszych realiach – mówi. – Życie cechowe pozwalało na wymianę poglądów, na spotkaniach mówiło się o nowych trendach nowych materiałach. Łączył nas w jedność udział w uroczystościach kościelnych i państwowych.
Mistrz Andrzej kucia nie jest optymistą. Przekonuje, że krawiectwo jako ważna gałąź rzemiosła ma trudną przyszłość przed sobą. Odchodzą starzy praktycy, którzy przez lata pracy nauczyli się fachu, nauczyli się poprawiać wygląd ludziom zniekształconym przez choroby, wiek. To jest odpowiedź na pytanie, czy dziś jeszcze potrzebni są krawcy, dziś kiedy wszystko można kupić gotowe i od razu. Prawdziwy krawiec nie boi się wyzwań, bierze miarę z osoby na wózku inwalidzkim i szyje mu ubranie, w którym ta osoba godnie wygląda. Konfekcja tego nie zrobi. Tu trzeba oka i ręki mistrza, tu trzeba kilku przymiarek i czasu. Mylą się ci, którzy twierdzą, że każdy może być krawcem, każdy może być fryzjerem. Nic bardziej błędnego. Te z pozoru łatwe zawody wymagają wielkiej wiedzy i wielkich umiejętności. A tego można się nauczyć tylko poprzez ciągłe ćwiczenie i doskonalenie swoich umiejętności.
– Robię dużo poprawek w gotowych ubraniach – mówi Andrzej Kucia. – Ktoś przywozi z Tajlandii uszyte tam, od ręki, ubranie. Tamtejszy krawiec brał miarę, ale jednak na poprawki nie było czasu. Więc ja takie ubranie przyjmuję, często rozpruwam i dopasowuję do sylwetki, jednym słowem poprawiam. Z poprawkami przychodzą na ogół ludzie bardzo dbający o swój wygląd, i ja za to ich cenię. Nawet bardzo dobre gatunkowo ubranie nie może wisieć na człowieku, musi na nim elegancko leżeć.
Andrzej Kucia od ponad 10 lat jest członkiem Komisji Egzaminacyjnej w Małopolskiej Izbie Rzemiosła i Przedsiębiorczości w Krakowie. Podziela zdanie prezesa Małopolskiej Izby Janusza Kowalskiego, że zbyt łagodnie są traktowani przystępujący do egzaminów. – Niedbale się szkoli kandydatów na czeladników czy nawet na mistrzów, za małe są wymagania i zbyt miękkie mają serca egzaminujący – twierdzi Andrzej Kucia – Egzaminy są za łatwe. Efektem tego jest wypuszczanie na rynek niedouczonych rzemieślników. Ale to szersze zagadnienie, o którym warto wiedzieć i starać się go rozwiązać. Na praktyczną naukę zawodu jest za mało czasu. Jedynym wyjściem z tej sytuacji jest powrót do powszechnej przynależności do cechów i danie mistrzom szkolącym większych możliwości prowadzenia młodego człowieka wybraną przez niego drogą.
Artykuł powyższy powstał z inspiracji Janusza Kowalskiego, prezesa Małopolskiej Izby Rzemiosła i Przedsiębiorczości w Krakowie, a zarazem wiceprezesa Związku Rzemiosła Polskiego. Marzeniem pana prezesa jest stworzenie dużej bazy artykułów ukazujących małopolskich rzemieślników. Chętni do udziału w tym przedsięwzięciu proszeni są o zgłaszanie propozycji do p. dyrektor Anny Adamczyk telefonicznie lub na adres – samorzadowy@izba.krakow.pl.